Hulajnoga w dobie pandemii
Dodano: 26 kwietnia 2021 w kategorii: Hulajnogi elektryczne Autor:

Mamy kwiecień 2021 roku. Od pierwszego przypadku wystąpienia koronawirusa w Polsce minął ponad rok, a w tym czasie pandemia wywróciła nasze życie do góry nogami. Przeszliśmy pierwszą falę, drugą, nadeszła trzecia i nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy ostatnia… W ciągu ubiegłych dwunastu miesięcy wielokrotnie zmieniały się obowiązujące zalecenia i restrykcje. Uczniowie przechodzili na tryb zdalny, wracali do stacjonarnego, próbowali hybrydowego, byli podzieleni wiekowo, a dziś znów wszyscy mają zdalny. Wśród pracujących też powstało niezłe zamieszanie. Wiele lokali zamykano, potem otwierano… żeby za jakiś czas znów zamknąć (np. salony fryzjerskie). Ograniczano maksymalną liczbę klientów w sklepach i innych punktach usługowych. Pamiętamy długie kolejki na zewnątrz marketów, czy nocne godziny otwarcia (i też kolejki…). Szczęście w nieszczęściu, że po początkowym zakupowym szaleństwie, makaron i papier toaletowy znów są łatwo dostępne…
Dyskusji na temat „które miejsca powinny być otwarte, a które zamknięte” lub „które miejsca wirus lubi bardziej od innych” chcemy uniknąć. Jest ich pełno w mediach (o wiele za dużo). Nie będziemy deliberować nad działaniami rządu i podejmować się ich oceny. Zostawiamy to ekspertom.
My jesteśmy skromnymi ekspertami od hulajnóg i mobilnego transportu, dlatego przyjrzymy się kilku kwestiom związanym z przemieszczaniem, wyłącznie z perspektywy trzech najważniejszych zaleceń mających przeciwdziałać rozprzestrzenianiu wirusa – DDM, czyli: Dystans, Dezynfekcja, Maseczka. Najpierw krótko wyjaśnijmy, co dokładnie kryje się pod każdym z pojęć.
Dystans:
Ewoluował. Metr, półtora metra, dwa metry… Ile by nie było, dystans to dystans, czyli między jednym a drugim człowiekiem powinna być przerwa, pusta przestrzeń! Stojąc w miejscu i machając rękami jak oszalali, powinniśmy nikogo nie dotknąć (choć nie polecamy tego sposobu na sprawdzanie zachowania dystansu). Jak z tym bywa w praktyce? Różnie… W dalszym ciągu znajdą się osoby, które potrafią stanąć obok nas tak blisko, że czujemy na karku ich oddech (i to nie jest metafora)…
Dezynfekcja:
Dozowniki z płynem antybakteryjnym są dzisiaj na porządku dziennym. Możemy je spotkać w wielu miejscach, zazwyczaj tuż przy wejściu. Tak szeroko dostępnymi możliwościami dezynfekcji pewnie byłby zachwycony Ignaz Semmelweis – wiedeński lekarz, który w XIX wieku położył podwaliny pod dotąd nieznaną i niestosowaną antyseptykę (warto o nim poczytać, postać wybitna, choć przez potomnych zapomniana).
Maseczka:
Najpierw zakrywanie twarzy nie było wymagane. Potem należało zasłaniać usta i nos tylko w określonych miejscach. Wtedy sekwencja wyglądała tak: miej maseczkę w kieszeni/torebce, załóż, zdejmij, włóż do kieszeni/torebki – powtarzaj wielokrotnie. Nie było to szczególnie fortunne rozwiązanie. Obecnie trzeba nosić zawsze po wyjściu z domu. Do niedawna mogliśmy się zasłaniać każdym elementem odzieży (szalik, chusta, apaszka), lub specjalną przyłbicą. Teraz dopuszczalna jest tylko maseczka.
Skoro krótko przypomnieliśmy na czym polegają wciąż obowiązujące zasady, przejdźmy do właściwej części naszej pandemiczno-transportowej analizy i sprawdźmy, jak wypadają poszczególne warianty miejskiego transportu.
E-HULAJNOGA
Zacznijmy od tego, czy hulajnoga elektryczna może być pomocna w dobie pandemii? Jak najbardziej! Jadąc własną hulajnogą bez problemu zachowujemy dystans od innych uczestników ruchu. Nie ważne, czy poruszamy się ścieżką rowerową, ulicą, chodnikiem, ważne, że jedziemy sami. Przypomnijmy, że e-hulajnogą jeździmy w pojedynkę. Przejazdy w parach (lub, o zgrozo, w jeszcze większym zestawie osób) zdecydowanie odradzamy. Mijanie pieszych trwa około jednej sekundy, dlatego pod względem zachowywania wzajemnego dystansu, hulajnogi sprawdzają się znakomicie. Następna jest dezynfekcja. Dbamy o nią sami, dlatego w tej materii wszystko zależy od nas. Możemy spryskiwać i przecierać rączki (swoje oraz te na kierownicy hulajnogi) z dowolną częstotliwością. Np. wyjmując i chowając hulajnogę, albo po każdym postoju. Najważniejsze, że nikt inny nie dotyka naszej własności i nie zostawi na niej swojego niewidzialnego „śladu”. Przejdźmy do sprawy maseczek – te podczas jazdy e-hulajnogą nie niosą za sobą dodatkowej niewygody. Piszemy „dodatkowej”, bo jeśli dla kogoś maseczka zawsze jest niewygodna, to i na hulajnodze będzie. Choć biorąc pod uwagę ile czasu chodzimy w maskach, nawet najwięksi sceptycy (mogą nadal pozostawać sceptykami) pewnie zdążyli się już jako tako przyzwyczaić. Mocne, profesjonalne hulajnogi mają tutaj tę przewagę, że mając założony podczas jazdy nimi (co zdecydowanie zalecamy) kask szczękowy, nie potrzebujemy już maseczki. O tym, co jeszcze mamy na myśli mówiąc o „dodatkowej” niewygodzie, wyjaśnimy w porównaniu do roweru.
ROWER
Własny rower pod względem dystansu i dezynfekcji sprawdza się tak samo dobrze, jak własna hulajnoga elektryczna. Jednak biorąc pod uwagę obowiązek noszenia maseczki, pojawia się zasadnicza różnica. Przy dłuższych lub bardziej wymagających trasach pokonywanych za pomocą roweru, zaczynamy się męczyć. Nasze mięśnie potrzebują coraz więcej tlenu, oddychamy głębiej, mocniej i z większą częstotliwością. To sprawia, że nasza maseczka wilgotnieje i przestaje spełniać swoją rolę. Coś, co ma nas chronić, łapie znajdujące się w powietrzu drobnoustroje, jak pajęczyna owady. Nie czujemy się komfortowo, a ryzyko zakażenia wzrasta.
SHARING
Skoro porównywaliśmy własną e-hulajnogę do własnego roweru, odnieśmy się również do sprzętów, które można wypożyczać (miejskie hulajnogi i rowery). Przypomnijmy, że 31 marca 2020 roku, na początku pandemii, w czasie największego strachu, pojawił się zakaz używania sprzętów sharingowych. Cały kwiecień nie funkcjonowały. Na początku maja znów zaczęły działać i działają do dzisiaj (wyłączając przerwę zimową, ale akurat ona nie miała nic wspólnego z koronawirusem). Dystans od innych – wiadomo, zachowujemy. Maseczka – o tym powiedzieliśmy, hulajnoga elektryczna wygrywa z rowerem. Ale w przypadku sprzętów sharingowych należy przyjrzeć się bliżej kwestiom związanym z dezynfekcją. Nie wiemy, kto przed nami używał sprzętu. Może ktoś zupełnie zdrowy, kto jeździ w rękawiczkach, zawsze zabiera ze sobą płyn do dezynfekcji i przed zwrotem sprzętu dokładnie go wyczyścił? A może osoba, która wracała z testu covidowego i pięć razy kichnęła prosto na kierownicę? Nie mamy pojęcia, po kim wypożyczamy, tak jak jadący po nas nie będzie wiedział, kim byliśmy. Najlepiej, gdyby każda miejska hulajnoga lub rower miały swojego „anioła stróża od dezynfekcji”, ale to jest oczywiście nierealne ze względów ekonomicznych.
KOMUNIKACJA PUBLICZNA
Miejsce, gdzie teoria ściera się z praktyką. Każdy, kto jeździ, dobrze wie, jak wygląda komunikacja zbiorowa w godzinach szczytu… Dystans? Limit pasażerów? Co drugie miejsce wolne? Wszystko obowiązuje, lecz tylko w teorii. Trudno przecież oczekiwać od kierowcy lub motorniczego, że będzie liczył wsiadające i wysiadające osoby. Trudno też spodziewać się, że stojący na przystanku pasażer, zamiast wsiąść do autobusu, zaczeka na następny, bo może będzie luźniej. A jak nie będzie, to też nie wsiądzie i poczeka na kolejny… W praktyce to się nie zdarza. Wybierając komunikację publiczną nie możemy narzekać „o matko, ile ludzi!” – wsiadając, jesteśmy przecież jednym z nich. Jeśli wsiadło tyle osób, że nie możesz usiąść, musisz stać. Proste. Jeśli stoisz, musisz się czegoś chwycić, bo przy pierwszym hamowaniu poczujesz, czym jest siła bezwładności. Jeśli się chwycisz, dobrze zrobić to w rękawiczce. Te nigdy nie były obowiązkowe, ale we wczesnym etapie pandemii nosiło je sporo osób. W zimie jako taką ochronę stanowiły zwykłe bawełniane. Teraz robi się coraz cieplej i jeśli już się za coś złapiemy, raczej uczynimy to gołą ręką. I możemy się zastanawiać: czy ktoś chory dotknął wcześniej poręczy w tym samym miejscu? Resztę drogi do domu powtarzajmy sobie, żeby tą ręką nie dotykać oczu, nosa i ust. Przydatnym rozwiązaniem są specjalne dozowniki z płynem do dezynfekcji, które pojawiły się w wielu pojazdach. Gdy już podróżujemy komunikacją publiczną, warto z nich korzystać. A jak z maseczką? Możemy odpowiadać tylko za siebie i za to, czy sami ją nosimy. Ile osób bez maski spotkamy w autobusie lub tramwaju? Tego nie sposób przewidzieć, ale zakładanie, że na nikogo takiego nie trafimy, jest nieco naiwne.
SAMOCHÓD
Ostatnim środkiem transportu, który poddamy pandemicznej analizie jest samochód. Kierowcom było najlepiej na początku pandemii, gdy hasztag “zostańwdomu” robił furorę i wielu wzięło go sobie do serca. Na ulicach zrobiło się pusto i przestronnie. Kto dojeżdża autem do pracy (bo nie przeszedł na tryb zdalny) docenił tę chwilę. No właśnie – chwilę. Gdy okazało się, że covid tak szybko nie minie, a wiele firm nie może sobie pozwolić na dalsze przestoje, ruch na ulicach wrócił do normy. W aucie jesteśmy względnie bezpieczni. Zachowujemy dystans od świata zewnętrznego, nie musimy nawet mieć na sobie maseczki – chyba, że jedziemy z osobą, która nie jest naszym domownikiem, np. podwozimy kolegę z pracy. Czasami wieziemy kogoś natarczywego, kogo wolelibyśmy nie zabierać do auta, ale czynimy to dla świętego spokoju. Niby warto byłoby na takie przypadki zastosować rozwiązanie taksówkarzy i zamontować pleksę oddzielającą tylne siedzenia… ale kto prywatnie będzie się w to bawił? Dezynfekcja pozostaje we własnym zakresie właściciela pojazdu, ale praktyka pokazuje, że nie stosujemy jej prawie wcale. To niekoniecznie dobrze, biorąc pod uwagę, że dotykamy większej liczby elementów niż jadąc hulajnogą lub rowerem: kluczyki, klamka, pasy, kierownica, gałka zmiany biegów, manetka kierunkowskazów, schowek, przyciski na desce rozdzielczej… Dlatego warto chociaż zdezynfekować ręce zanim wsiądziemy.
Podsumowując, pod względem bezpieczeństwa w dobie pandemii najlepiej sprawdzają się środki transportu, którymi nie dzielimy się z innymi użytkownikami, bo należą do nas. Pozwalają na zachowanie dystansu społecznego i indywidualne stosowanie reguł dezynfekcji. Dlatego miejskie sprzęty sharingowe wypadają w zestawieniu nieco gorzej. Rower radzi sobie nieźle, ale tylko na krótkich i mało wymagających trasach. Komunikacja publiczna jest za każdym razem wielką niewiadomą (czym bliżej godzin szczytu tym większe ryzyko). W odniesieniu do zasady DDM, na czoło stawki wysuwa się więc samochód i hulajnoga elektryczna. Oba pojazdy dobrze sobie radzą z każdym analizowanym czynnikiem, a o tym, co będzie pierwsze, zdecydują zależne od sytuacji indywidualne preferencje użytkownika.
Jacek Pilip